Librarium to ulubione miejsce dla książek
« Wróć

Biblia Gutenberga czyli jak to się zaczęło...

Początek lat 90tych XX wieku.
Świadectwo dojrzałości. Wszyscy ze szkoły idą do pośredniaka po zasiłek, ja do urzędu zarejestrować działalność.
Studia i firma? Pogodzę?
To był czas odległy, czas żółtych książek telefonicznych. Ramka w warszawskiej - to był majątek.

Trudno. Zamawiam. Umieszczam. Zapominam.

Uczę się z anglojęzycznych książek, oglądam katalogi wystaw i aukcyjne dla bibliofilów, kupuję książki o introligatorstwie.

Każda oprawa jest wyzwaniem. Przy każdej pokonuję własne ograniczenia.

Skóry garbowane sumakiem, papiery bawełniane, naturalne kleje.

Często przywożę tu maleńkie dzieciątko, śpi spokojnie, a ja pracuję. Któregoś wieczora dzwoni telefon. To jest TEN telefon.

Słucham i uszom nie wierzę.

Po kilku dniach bladym świtem wsiadam w auto, pokonuję 300 km
Na miejscu jest ONA. Piękna. Dostojna. Legendarna. Mistyczna. Bardzo dobrze zachowana. Matka naszej cywilizacji. Pierwsza książka drukowana ruchomą czcionką. Biblia 42-wierszowa wydrukowana w Moguncji latach 1452 - 1455 przez Jana Gutenberga. Przełykam ślinę przez zaciśnięte gardło. Podchodzę ostrożnie prowadzona dziesiątkami par oczu. Nie widzę i nie czuję ich. Jest tylko ona. Dwa tomy. Format folio. Oprawa przyciemniona przez czas, zbrązowiała, z nielicznymi ubytkami skóry tu brakuje guza tam zapięcia. Gładzę ją delikatnie, czuję te setki rąk przez które przechodziła w swych dziejach, czuję zachwyt Gutenberga gdy pierwsze karty wyjmował spod prasy. Jego marzenie, jego sny i obsesje by szybko wzbogacić się na zminimalizowaniu czasu produkcji książek. Nagle! Słyszę krzyk, co to? Krzyk czeladnika i tupot jego nagich stóp, gdy czmycha przed ciężką pięścią pryncypała! Nie wiedzieć czemu jedna z czcionek wymsknęła się ze składu i na karcie 46 ubrudziła stronę pod kolumną druku. Trudno. Papier drogi. Może nikt nie zauważy... Wracam do rzeczywistości, ślad nadal jest i uczy nas jakiego kształtu był słupek czcionki. Oglądam karty. Doskonały kontrast bieli papieru ze szmat i czerni farby z sadzy. Jestem urzeczona. Teraz oprawa. Precyzja tłoczenia radełkiem z ornamentem roślinnym i kilka tłoków negatywowych, kółko z postacią smoka, linie, da się też odczytać inskrypcję mało skromnego acz zdolnego oprawcy „hin(ri)c(us) cost(er)” i „bant dit”. Przechodzę od analizy oprawy, skóry... W literaturze napisano iż to skóra cielęca. Oglądam dokładnie, ziarno! nie! To nie może być ta skóra... wykrzyknęłam głośnym szeptem, a moje słowa rozdarły tak przejmującą dotąd ciszę. Kilkanaście par oczu rzuca na mnie zdziwione i przerażona spojrzenia. Tłumaczę. Chłonę jej zapach. Opisuję parametry i wracam do domu. Wracam zawstydzona i z poczuciem klęski, ze świadomością, że zmarnowałam swą wielką szansę. Siadam do klejenia papieru i skóry, do codzienności.

Po kilku miesiącach telefon. Dostałam to zamówienie! DOSTAŁAM! Ze wszystkich introligatorni, nie tylko w Polsce ale i w całej Europie!

i nie byłam najtańsza!


Zaczęła się na dobre przygoda mojego życia...